BLADOŚĆ
Idziemy do kościoła. Na roraty.
Ciemno, zimno, wiatr. Sam miód.
Aż tu Miła Moja, Małżonka, potyka się od niechcenia i mówi:
– Lewą nogą.
– Znaczy się, chłopczyka spotkasz... – wróżę na poczekaniu.
Idziemy dalej, ale Małżonka kontynuuje potykanie.
– I znów lewą – mówi z wdziękiem.
– To już dwóch chłopców – prorokuję – znaczy się patrol spotkasz.
– Ormowców – dodaję, żeby Miłej dogodzić – bo czasem podśpiewuje, że "gdy była chłopcem, chciała być ORMO-wcem..." (funkcjonariuszem Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej).
Idziemy dalej, Miła nic nie mówi zatopiona widać w sentymentalnych rozważaniach.
Czekam, czy potknie się znowu, tymczasem Małżonka zaczyna relacjonować, jak to jedna pani drugiej pani, nielubianej zresztą, chciała wpisać do komputera hasło: "dupa blada".
Chichoczemy trochę, ale i żal, że zarzuca się ciekawe pomysły...
Kiedy wracamy do domu jest mi smutno. A nawet bardziej... Bo znowu zimno, wiatr, a jeszcze księżyc w pełni blady świeci prosto w oczy.
I jest tak, jak w historyjce, która trzyma w napięciu; Trzyma i trzyma... a mnie, jakby wciąż dalej do świętości.
I księżyc w oczy, i... dupa blada.
Debiut online: 2007-02-15
Copyright © Jan Hobrzański 2007–2024 •