PREPARAT
Wczoraj rozmawiałem z Córką. Studiuje z dala od domu, pod Wawelem. Więc rozmowa telefoniczna trwała długo. Głównie ze względu na relację: ile to trzeba się uczyć, ile kolokwiów, ile to egzaminów semestralnych jest na głowie (aż 8!). I że od tego uczenia od kilku dni potrafi boleć głowa. W trakcie rozmowy nie bez satysfakcji zauważyłem, że i mnie zaczyna ćmić w skroni. W tym momencie Córka przypomniała sobie o tabletkach, których używała kiedyś podczas wytężonej nauki. Że pomagały… A mnie się przypomniały okoliczności.
Otóż przed dwoma laty poszedłem na życzenie Córki szukać wspomagającego umysł preparatu. Trafiłem do apteki na ulicy (nomen omen) Szpitalnej. Zanim dotarłem do okienka i wyjaśniłem, czego poszukuję, dobiegły mnie dziwne odgłosy. Z zewnątrz, z ulicy dochodził co pewien czas jakiś krzyk. Spokojnie odczekałem swoje, nabyłem orzeźwiający „Plusssz” w postaci musujących tabletek i opuściłem aptekę. Ruszyłem swoją drogą, gdy wtem, z przeciwka usłyszałem niezidentyfikowany dotąd krzyk.
Sam bywam niekoniecznie stabilny emocjonalnie, toteż zjawisko zainteresowało mnie. Z przeciwka zbliżał się chodnikiem szczupły mężczyzna. Był ubrany całkiem na czarno, w wąskie spodnie, kuse palto, kapelusik. Zbliżając się do mnie wydał z siebie znany mi już nieartykułowany okrzyk.
W przekonaniu, że ludziom trzeba wychodzić naprzeciw, a już na pewno na ukłon wypada się odkłonić, mijając nieznajomego wydałem z siebie równie gardłowe jak on - Aaaaaaa!
Niestety, nić porozumienia nie została nawiązana… Rozeszliśmy się w milczeniu.
Po powrocie do domu wspomniałem o zdarzeniu. Kiedy tylko Córka zażyła zakupiony preparat (orzeźwiający podczas wysiłku umysłowego), zaraz mi wyjaśniła, że ów nieznajomy jest postacią folkloru śródmiejskiego powszechnie znaną, jako „Czarny Roman”.
Od tamtej pory widywałem Romana wiele razy. Zdarzało się nawet, że nie był na czarno. Jednak nie posunęliśmy się poza anonimową znajomość z widzenia. Nikt też nie przerwał milczenia…
Wróćmy do rozmowy telefonicznej. W jej trakcie okazało się, że zobaczymy się z Córką dopiero za trzy tygodnie na Boże Narodzenie. Swoje urodziny będzie obchodziła pierwszy raz z dala od domu.
- I co na to serce ojca?
Czuję, że pojawiło mi się w gardle i wzbiera coś, jakby na kształt pierwszej litery alfabetu…
Jednak wolę raczej to opisać, niż hałasować. Ale nie tylko dlatego. Nie wiem czy cieszyć się, czy zachować wstrzemięźliwość. Bo oto Miła Moja (Małżonka) chce na przyjazd Córci spreparować jakąś eksperymentalną potrawę. A ja mam wystąpić w roli podobnej jak pilot doświadczalny. Niepokoję się jak wypadnie test tego „preparatu” Mojej Żony. Znów jakbym miał coś z gardłem.
Debiut online: 2007-02-15
Copyright © Jan Hobrzański 2007–2024 •