PORA ŻEGNAĆ SIĘ...
(i to już jakieś 200 metrów "nad").
Tatry 2004
Ostatnio, coraz częściej zaczepiają mnie młodzi, że "już pewnie długo wspinam się".
– No... długo – odpowiadam.
I myślę sobie, czy aby nie za długo: Może rzeczywiście pora żegnać się?... Zwłaszcza, że tylu nie zdążyło.
Zmarzła Przełęcz od południa. To był początek. Lato 1965 roku. Siedziałem nad otchłanią Dolinki Pustej i ściągałem linę partnera. Byłem taternikiem...
– Dzień dobry! – odezwał się przechodzący Orlą Percią turysta.
Nie pamiętam, czy "będąc taternikiem" byłem łaskaw odpowiedzieć na pozdrowienie. Pamiętam za to, że kilkadziesiąt metrów dalej ów turysta poślizgnął się... i pożegnał z życiem. "Trzeba mieć szczęście" – pomyślałem.
Minął rok, później kolejne lata, a ja przywoziłem z nizin lęk przed życiem. Uciekając w góry, próbowałem chyba zagłuszyć go strachem przed śmiercią. Teraz, z dystansu, trudno doszukać się w tym odrobiny sensu.
W górach jest się bliżej nieba... ale czy to wystarczy?
Romantyczna przygoda, którą było wspinanie, z czasem stawała się natrętną przypadłością. Owszem, wychodziłem cało z kolejnych opresji, ale powtarzanie, że "trzeba mieć szczęście", zaczynało irytować. Żyłem... ale zabrakło sensu. I radości... – Niegdyś miałem duże poczucie humoru, teraz gdzieś zniknęło... – wyznał pewien człowiek porażony piorunem.
Po co to wszystko?! – myślałem – skoro "mam szczęście", a szczęśliwy nie jestem.
Jak w owczym pędzie, ile wlezie, używałem życia. Ze szkodą dla innych. Tylko że – paradoksalnie – nie przynosiło to żadnego spełnienia. Niby robiłem, co chciałem, chodziłem własnymi drogami... A było, jak z dziewczyną, która powiedziała po randce: – Ale do niczego nie doszło...
Więc całe to "szczęście" – i tyle razy – na darmo? Po co? Gdzie sens?!
Łaskotało powietrze, uwierały piargi... i życie. Włosy rzedły, a wciąż jakoś do niczego dojść nie mogło. Do czasu...
Do czasu aż przyszła nadzieja, że dobro i zło, życie i śmierć, mogą mieć jakiś wewnętrzny sens, którego nie muszę rozumieć...
Do czasu, póki nie zaufałem Jezusowi. On jest Panem mojego życia. Teraz szczęśliwego.
Już nie uciekam... A Ty?
Szczęść Boże – i Tobie, i Tobie.
Post Scriptum:
Więc mogę już się nie wspinać?! Prawdę mówiąc, ryzykanckie wspinanie już nie korci. A góry, górami... Są bliżej nieba. Co innego z rowerem: jazda na moim stale grozi upadkiem... Pora się żegnać. Myślę o nowym rowerze.
Debiut online: 2007-02-15
Copyright © Jan Hobrzański 2007–2024 •