PO CO LAURKA
(na rok 2020)
Od czego by tu zacząć… Od czegoś by wypadało. Może od sobotniego popołudnia 28 grudnia 2019 roku?
28 grudnia 2019
Na tablicy informacyjnej zobaczyłem napis: WJAZD. Jako że dotyczył metra w pożądanym przeze mnie kierunku, puściłem się pędem ku ruchomym schodom. W połowie stromej pochylni mój pęd wyhamowała para ludzi w średnim wieku całkowicie blokujących przejście.
Na moje – Przepraszam! – Pani spytała – I po co się śpieszyć?...
Na szczęście pan od tej pani jednak zrobił mi miejsce. Udało się. I zdążyłem. Kiedy metro ruszyło, moi państwo właśnie dojeżdżali schodami do peronu. Stojąc w oknie otworzyłem dłonie w wymownym geście.
* * *
To dziwne… Tu gdzie jestem, poniekąd już mnie nie ma. Bo jestem w drodze. Podobnie chyba bywa ze snami. Te niedotykalne znikają, zaś te, które pamiętam, to co z nich zapamiętuję, też często wymyka się mojemu pojmowaniu. Pora chyba przejść do przykładów tego, o czym spróbuję tu opowiedzieć.
* * *
Słyszę jakieś odgłosy z korytarza budynku. Kiedy otwieram wewnętrzne drzwi mieszkania, okazuje się, że brak naszych zewnętrznych drzwi. Nie ma! Idę podzielić się tym zaskakującym spostrzeżeniem z Moją Małżonką. Teraz już oboje podchodzimy do drzwi. Kiedy je otwieram, okazuje się, że drzwi zewnętrzne znajdują się na swoim miejscu. Małżonka puka się znacząco w czoło i traci zainteresowanie dla moich rewelacji.
Tymczasem stoję, jak słup soli i patrzę. Drzwi wydają mi się jakieś inne. Zmieniły barwę. Ale to jeszcze nie wszystko, po chwili zauważam większą różnicę. Drzwi nie mają wizjera! – A przecież miały… Strapiony otwieram je szerzej i wyglądam na zewnątrz. Coś słyszę, jakby jakiś ruch w końcu korytarza. Idę w tę stronę aż do mniejszej klatki schodowej. Są tu dwa mieszkania, jedno otwarte. Nie tyle nawet otwarte, ile brak w nim drzwi. Zaglądam do środka i co widzę. Młody człowiek przygląda się opartym o ścianę drzwiom. Przyglądam się i ja. Te drzwi są mi jakby znajome: kolor, jak trzeba. Jest i wizjer…
– To moje drzwi! – mówię.
– A bo tamte – tłumaczy młody – całkiem mi nie pasowały.
24 grudnia 2019
W sumie nic specjalnego, skoro wieczorem tego dnia nawet zwierzęta będą mogły przemówić ludzkim głosem.
* * *
Na ile sny mają swoje źródła w tym, co się zdarzyło, co przeżyliśmy, nie wiem. Biedziło się nad tym wielu mądrzejszych, więc dam sobie spokój. Może z jednym wyjątkiem: jakieś dwa tygodnie wcześniej, przed snem z drzwiami, słuchałem radiowej audycji „Księga” w Radio Warszawa. Ksiądz Janusz Stańczuk opowiedział wówczas coś w rodzaju przypowieści, co w przybliżeniu brzmiało tak:
Zmarł pewien człowiek. Potem, zdechł z żalu jego ulubiony pies. Radości nie było końca, kiedy się spotkali. Dalej ruszyli już razem. Szli tak, aż trafili przed imponującą bramę pałacu wspaniałego jak sam Disneyland.
– Z psem nie wolno! – ostrzegł groźnie umundurowany portier.
To ja nie chcę, pomyślał sobie człowiek i poszli dalej. A dalej znaleźli niedużą i całkiem skromną bramę. Przed nią siwy staruszek.
– Tam można było wejść tylko bez psa – a tutaj? – spytał człowiek.
– Tu przyjmujemy tylko tych, co nie porzucają przyjaciół.
* * *
No i dobrze, przypowieść przypowieścią, tylko niby czemu brama miałaby się kojarzyć z drzwiami, a nie, dajmy na to, z oknem.
Co takiego przyśnić się nam może – a co już nie. Albo kto?
Jeśli kogoś osobiście nie znałem, jednak przypadek sprawił, że nie widząc się wzajem, przebywaliśmy w sąsiednich pomieszczeniach tego samego szpitala, w tym samym czasie… Czy może mnie odwiedzić we śnie?
* * *
Ciepła pora roku. Szeroko otwarte okno. Wsparty o parapet, wyglądam na zewnątrz. Na ceglanym gzymsie nieotynkowanej ściany widzę faceta w białej koszuli. Porusza się w moją stronę. Wracam do wnętrza pokoju, bo słyszę bulgotanie gotującej się wody. W oknie pojawia się ten w białej koszuli. Jest bardzo młody i szczupły. Niestety, nie mogę wyciągnąć z gniazdka wtyczki grzałki, a woda w szklance kipi. Ale i tak poznaję, że ten młody i szczupły to mój imiennik… – Tyle że na długo przedtem, nim został mecenasem i premierem. Tymczasem woda kipi, a ja za nic nie mogę wyłączyć grzałki!
Więc się budzę…
27 grudnia 2019
* * *
Tyle zdziwienia kiedy przychodzą sny. Tyle zdziwienia, że Noe zwyczajnie wszedł do arki, a przyszły premier po gzymsie i przez okno pokoju.
I tyle zdumienia, a może nawet zakłopotania – czy nie modlić się za przychodzących we śnie?
* * *
I jeszcze jedna odsłona opowieści snu:
To chyba Dolomity. Jestem już wysoko nad piargami. W dole ale i ponad głową, ławice chmur. Nie wiedząc, którędy pójść, zdaję się na intuicję. Ruszam samym skrajem wyniosłego urwiska. Wspinam się tak długo, aż trafiam na odstrzeloną od skalnej ściany turnię. Ale to nie jest żaden wierzchołek, tylko ślepa uliczka. Jestem mocno zawiedziony, cała para poszła w gwizdek. Nie ma rady, żeby nie ugrzęznąć tu na amen, trzeba zawrócić. Muszę teraz na powrót, ale w dół, przejść swoją ścianę płaczu. By, mimo wszystko, jednak wrócić na drogę ku wierzchołkowi.
30 grudnia 2019
* * *
Co to znaczy wrócić na drogę ku wierzchołkowi. Wcale nie napisałem – na właściwą drogę. Bo to, jak omylny jestem, przerabiam w kółko przez całe życie. I w końcu się z tym pogodziłem.
Już nie pytam, po co popełniam błędy, po co wciąż błądzę. Nie muszę tego wiedzieć. Tym bardziej od razu, nim znajdę, żaden wstyd.
Znam odpowiedź.
– Po to.
Debiut online: 2007-02-15
Copyright © Jan Hobrzański 2007–2024 •