DZIADEK
Jest dolina...
W moich wędrówkach w poszukiwaniu samego siebie, odwiedziłem wiele różnych miejsc. Na ile przybliżały mnie one lub oddalały od celu, nie wiem. Zdarza się, że do niektórych wracam; Właśnie z doliną tak się przydarzyło...
Niechęć i rezerwa wywołane pierwszym spotkaniem ustąpiły. Zaś kolejne wizyty w dolinie przekształciły się w swoisty rytuał. I tak przynajmniej raz do roku odwiedzam to miejsce. Jak mi się zdaje, za każdym razem bardziej zagadkowe.
– Bo spójrzcie sami – czy nie jest to szczególny gabinet osobliwości; Na przykład zmierzch w dolinie, moja ulubiona pora...
Ścieżką, która prowadzi spojrzenie w głąb doliny, docieramy do ciemnych, kulisowato opadających zboczy. Z obłoków znikły właśnie ostatnie różowe refleksy – a za kulisami, w niebieskoszarej przestrzeni, tonie mur szczytów. To teatralne złudzenie, trwa bezruch, zmienia się tylko nasycenie mroku, ale mamy wrażenie, że ktoś włączył wielką zapadnię; Że świat za kulisami oddala się, maleje, tonie. Właśnie, tonie... Bo wszystko zanurzone jest w niebieskawym mroku: i pierwsza gwiazda, na gałęzi drzewa, i białe motyle tańczące nad głową, i nietoperze kreślące nad ścieżką niewidzialne linie...
Oczywiście, różne iglaste aromaty, kontury, poruszenia, ale – co ciekawe – chyba nic nie słychać, nawet potoków, cisza...
Dość zachwytów, przejdźmy wreszcie do Dziadka.
Od kilku sezonów, w porze letniej kanikuły, spotykam w dolinie pewnego staruszka. Chyba by się obruszył na takie określenie, bo czas obszedł się z nim łaskawie. Siwizna i zmarszczki nie odebrały mu żeśkości. Więc wędruje po górach, pichci z zapałem urozmaicone posiłki, czytuje wiele, nawet przy świecy, a czasem zdarza mu się nawet wymienić z kimś parę zdawkowych uwag.
Jest w tym niemal pomnikowym wizerunku jedno pęknięcie: Dziadek strasznie chrapie!
Chrapie do tego stopnia strasznie, że mieszkańcy sąsiednich namiotów odsypiają zarwane noce za dnia.
Tego popołudnia Dziadek milczał.
Siedział przed namiotem, milczał... i wpatrywał się w przeciwny stok doliny.
Przechodząc kilkakrotnie widziałem, że sytuacja nie ulega zmianie. Popołudnie dobiegało kresu, jednak Dziadek w milczeniu dalej obserwował przecięte murem skał zbocze. Korciło mnie żeby się dowiedzieć, na co też w takim skupieniu patrzy:
– Dzień dobry panu – zagadnąłem wreszcie.
– Dzień dobry – odparł.
– Czego pan tak dziś wypatruje? – i wskazałem w stronę zbocza którego trawa była zwyczajnie zielona, a skały, równie zwyczajnie, białe.
– Widzi pan te skały? – zaczął Dziadek. – Tak.
– A ten czarny punkt, pod nimi?...
– Gdzie?
– Ao, tam!...
– Taki kwadrat? – starałem się nadążyć.
– Właśnie...
– I co?
– To jaskinia – powiedział. – Już od paru lat ją obserwuję... Chwilę zbierałem myśli – aż, zaciekawiony, wypaliłem:
– I nie był pan tam?!
Teraz cisza trwała dłużej, nim odpowiedział.
– Nie... Nie potrzebuję...
– No, to – nie wytrzymałem – czemu pan patrzy?!
– Patrzę, że jest... Że jeszcze jest – wyjaśnił. – To wystarcza...
– Jak to – zdziwiłem się – wystarcza?
Zaczął pokasływać. A potem jakimś takim, jakby nie swoim, głosem powiedział:
– Wie pan... a bo ja to mam klaustrofobię... A zresztą... to rezerwat.
Tej nocy Dziadek też chrapał. A następnego dnia, dolina znowu była odwiedzana. Tłumnie.
Debiut online: 2007-02-15
Copyright © Jan Hobrzański 2007–2024 •