DOKTOROWI JOT
Zabiegamy o różne rzeczy.
Zabiegamy o różne sprawy.
– Nie, nie zamierzam tworzyć ich katalogu. Ja, na ten przykład, zabiegam o zdrowie.
Otóż, przez wzgląd na zdrowie właśnie, udałem się po raz kolejny do pewnego lekarza specjalisty. Lekarz ów, jak sam był łaskaw mi przybliżyć – „monitoruje stan mojego zdrowia”. Specjalnością wspomnianego lekarza jest chirurgia.
26 lipca 2011 roku, chirurg – doktor Jot – przyjmował chorych w swoim gabinecie. Pod drzwiami kilku nas, pacjentów. Wtem lekarz wyłonił się z gabinetu i poprosił, byśmy chwilę poczekali, bo otrzymał właśnie nagłe wezwanie. Nie minęło nawet pół godziny zadzierzgania znajomości (wzajemnych chorób), kiedy lekarz nasz był powrócił.
Radość zapanowała powszechna. Tym bardziej, że w tak zwanym międzyczasie, doktor Jot zdążył kogoś udanie zoperować! Gdybym tak ja miał tyle energii…
– Już panów przyjmuję. – oznajmił nam.
Jednak kiedy spojrzał na mnie, dodał:
– Ale pana Jana nie przyjmę…
Szczerze zmartwiony spytałem, dlaczego.
– Bo ja zdrowych nie przyjmuję!
Okazało się, że prócz zabiegu operacyjnego doktor Jot zdążył sprawdzić w komputerze ostatnie wyniki badań. Teraz, na chwilę, zaprosił mnie do gabinetu.
– Gratuluję, Janie, jest pan zdrów! – rzekł podając i mocno ściskając mi dłoń.
Przeniknęło mnie wzruszenie. Ale i niedowierzanie.
Pomyślałem tylko: „Ty żeś to sprawił, Józefie?!”, Jot to pierwsza litera od imienia Józef.
Czekając na wydruk z komputera, wróciliśmy do przebiegu samej operacji.
– Bóg czuwał nad nami… – powiedział doktor Jot.
Okazało się, że w trakcie niby rutynowego zabiegu, wystąpiły nieprzewidziane powikłania, aż ręce opadały…
Pozostało serdecznie podziękować. I pogratulować. Sobie również.
Jednak, prawdę powiedziawszy, jakoś nie mogłem dojść do siebie. Nie to, żebym był rozczarowany. Nurtowała mnie pewna niejasna myśl. Od zabiegu mijał czwarty miesiąc. To, że mnie ubyło w sensie dosłownym, to rzecz prosta, jasne. Z utraty zbędnych kilogramów byłem wręcz zadowolony. Ale coś mnie niepokoiło. Po zabiegu, jakbym nie mógł znaleźć w sobie życia. Jego treści, barw, a zwłaszcza smaku.
Z trudem tylko, gryząc się w język, nie spytałem doktora – gdzie podziało się moje poczucie humoru. Jakie ono było, to było – ale po zabiegu odczułem wyraźny brak. A zdarza się przecież, że czasem wytną coś za wiele…
Musiało upłynąć ponad pół roku, nim powoli, nawet wbrew biegowi zdarzeń, to i owo zaczęło mnie najpierw interesować, potem zaś nawet i cieszyć.
Teraz akurat wkroczyła do pokoju moja córka.
– Co tam piszesz – spytała z wrodzoną domyślnością – pewnie jakieś dyrdymały?
– Tylko nie dyrdymały! – zaprotestowałem.
– No to jakieś dyrdyduży – rozstrzygnęła z wdziękiem.
Na tym pewnie można by skończyć tę opowieść. Nie wspomniałem jeszcze jednak o początkach naszej chirurgicznej zażyłości z doktorem Jot. Otóż, na początku był strach. Przed rokiem zmarł mój znajomy. Po bardzo długich i ciężkich cierpieniach. Do lekarza zgłosił się zbyt późno…
Ja pobiegłem w te pędy! I trafiłem na doktora Jot. Szczęśliwie jak się okazało, bo już po pół roku wylądowałem „na stole”. Po kolejnym zaś półroczu piszę te słowa z nadzieją, że jakaś iskra humoru jednak z nieba na mnie spłynie. I powstanie „Laurka dla chirurga” może lepsza nawet od konwencjonalnych kwiatków.
O kwiatach wspominam nie bez powodu. Kiedy spytałem, ile będzie kosztowała operacja, doktor Jot stwierdził, że nic. Po chwili zreflektował się jednak i powiedział, że grosze. Bo tyle mają mnie kosztować kwiaty dla niego, jeśli wszystko przebiegnie udanie. Doktor zażyczył sobie jednak wyraźnie, że konkretnie mają to być „narcize”.
Pierwsze podziękowanie okazało się niefortunne – bowiem przyniosłem narcyzy doniczkowe. Zawód w oczach doktora Jot był aż nadto wyraźny. Miały być cięte.
Drugie podejście, już z wiązką ciętych narcyzów, wyszło nieco lepiej. Ale nadal nie były to „te” narcyzy. Doktor posunął się nawet do groźby, że sam mi kupi narcyzy – takie, jak należy! Grzecznie podziękowałem.
Swoją drogą na chirurgii pracuje liczny personel płci pięknej. A, dajmy na to, doniczką nie sposób obdarować więcej, niż jedną damę…
Teraz – i cóż się dziwić – siedzę sfrustrowany nad tą „laurką” i nie wiem, czy będzie w stanie zastąpić doktorowi Jot ulubione kwiaty
Z poważaniem
wdzięczny pacjent
(troszkę narcyz)
Debiut online: 2007-02-15
Copyright © Jan Hobrzański 2007–2024 •