TRZYNASTEGO
13 lipca rano pokropił deszcz. Symbolicznie. Nie zatrzymał wyruszających w góry. Nie zatrzymał ich nawet brak wody, bo wodociąg na Polanie Szałasiska akurat dokumentnie się zatkał. Amatorzy Tatr mogli napoić się dopiero w schronisku przy Morskim Oku.
Przesądni nie lubią „trzynastek”, ale nie ja. Moim ulubionym miejscem na tutejszym obozowisku namiotowym jest właśnie podest numer 13.
Bez żadnych złych przeczuć i ja wyruszyłem tego dnia w góry. Zwłaszcza, że posiadana butla wody mineralnej posłużyła mi do sporządzenia nie tylko herbaty, ale i kawy.
O godzinie 13 znalazłem się w rejonie Stawu Staszica w Dolince za Mnichem. W istocie zamiast stawu zastałem ledwie „niedopitki”, czy raczej kałuże niepomne dawnej swojej świetności; bo kiedy misa Stawu Staszica wypełnia się wodą z roztopów lub rzęsistych opadów, uzyskuje niepowtarzalną turkusową barwę.
Mimo, że był 13 dzień lipca, że wyruszyłem z namiotu numer 13 i była dokładnie godzina 13, ani na moment nie przyszło mi na myśl żadne apokaliptyczne przeczucie…
Po słowackiej stronie Wrót Chałubińskiego spędziłem półtorej godziny. Ściślej biorąc, spędziłem je z otwartymi ustami ze względu na katar oraz widoki, które zrobiły na mnie takie wrażenie, że zapomniałem je zamknąć. Wystarczyło przejść kilkanaście kroków na zachód i usiąść. W zachwyt wprawiła mnie własna spostrzegawczość, iż mimo że niedowidzę, to dojrzałem tuż na prawo od wierzchołka Wielkiej Teriańskiej Turni detal będący wierzchołkiem… A właśnie - czego? (można sprawdzić z linijką na mapie)
Przebierając z ukontentowania nogami, po niejakim czasie, a ciągle pod wrażeniem widoków, znalazłem się w sąsiedztwie Szpiglasowego Wierchu. Kiedy schodziłem już ku przełęczy, naraz zagadnął mnie podchodzący młodzieniec:
- Pan przyszedł tu wierzchołkami gór?!
Może pod przemożnym wpływem widoków, a może wyraźnie niestabilnej pogody, nie umiałem udzielić sensownej odpowiedzi.
- Ja to już nic nie wiem… - odrzekłem zgodnie z prawdą i ruszyłem do domu.
Złowrogie grzmoty z mroku otaczającego Lodowy Szczyt przynaglały do ucieczki. Ale nie, burza tylko pogroziła, a dzięki temu brzeg Morskiego Oka wyludnił się jak rzadko.
Minąłem schronisko, potem rozlewiska Rybich Stawków. Za zakrętem drogi spostrzegłem dwie znajome sylwetki. Jakieś 200 metrów przede mną schodzili Dorota i Tomek. Niepomny, że mamy - uważany przez wielu za feralny - 13 dzień miesiąca, z cicha, pod nosem, tęsknie sobie zawyłem:
- Auuuuuu!
Zawyłem najwyraźniej zbyt cicho, lub wycie w tym rejonie Dosia i Tomek uznali za coś naturalnego, bo nie odwrócili się.
No tak, pomyślałem, dzicz dookoła, dlatego nie reagują. Szukając słowa, które by mogło zwrócić ich uwagę kiedy je wykrzyknę, pomyślałem o naszym ekscentrycznym znajomym o pseudonimie „Szyszka”.
No tak, myślałem dalej, kiedy wrzasnę „Szyszka!” albo uznają, że szyszka to nic nadzwyczajnego, bo pełno ich wokoło… A nawet, gdyby się odwrócili, to i tak zobaczą, że „nie, to nie Szyszka”. A ja będę wydzierał się na darmo…
Sfrustrowany wydobyłem z głębi trzewi wcale nie najgłośniejsze:
- Beaaar!
I znowu nic. Żadnego efektu. Ale nawet wówczas żaden mroczny domysł, żadne poczucie wiszącego nad głową fatum, że na ten przykład znajomi już mnie nie poznają, albo co gorsza stałem się niewidzialny… nie przemknęły mi przez głowę.
Minęło kolejnych kilka chwil, w których można było uznać, że coś fatalnego jeszcze może się zdarzyć…
Nic z tych rzeczy. I wtedy - wpierw Tomek, a następnie Dorota - odwrócili się, popatrzyli w moją stronę, wreszcie zaczęli przyjaźnie wymachiwać rękami.
Następnego dnia (14 lipca) nasunęło mi się, że brak wszelkich obaw w dniu 13 lipca nie miał uzasadnienia. Mogłem przecież zaniemóc, albo zapłacić mandat za szwendanie się poza szlakiem lub wydawanie niestosownych odgłosów. Mogłem okazać się choć odrobinę przesądny, jeśli już nie rozsądny.
Mogłem też zwrócić uwagę Doroty i Tomka zwyczajnie klaszcząc… (któż nie lubi aplauzu).
Na zakończenie tej czytanki pozdrawiam wszystkich poczytalnych. Tak mniej, jak i bardziej.
A przesądnych nie przepraszam, że lipca trzynastego wciąż działo się coś innego.
Debiut online: 2007-02-15
Copyright © Jan Hobrzański 2007–2024 •