Tatry 2009
POŻEGNANIE Z ZERWĄ
Jest to pomysł w rodzaju forteli pana Zagłoby: skoro trudno od frontu, spróbujmy zajść z boku. A tego roku „Zerwa”, czyli Kazalnica Mięguszowiecka, była dla mnie od frontu całkiem nieprzystępna. I jak tu wejść na jej wierzchołek nie turystycznym szlakiem, ale przez Siodełko w Filarze? W sukurs pośpieszyła mi pamięć. Kiedyś dawno temu, po dwóch dniach wspinaczki, nagle bardzo zachciało się nam do domu. Zachciało się nam tak stanowczo, że spod Górnego Komina Kazalnicy, stopniowo się obniżając, dotarliśmy do traw, a nimi do szlaku. Stąd pomysł, by powtórzyć tę trasę w odwrotnym kierunku, dalej wydostać się jak najłatwiej na Siodełko w Filarze i przez Sanktuarium po trawie na szczyt.
10 sierpnia - to dla mnie dzień szczęśliwy, świąteczny. Wreszcie, po tylu latach, pierwszy raz w życiu wspinałem się z (!) Instruktorem. Radość, entuzjazm i głębokie poczucie bezpieczeństwa uśpiły moją czujność na tyle, że przegapiłem właściwe miejsce do wtrawersowania w ścianę. Jak się okazało, mój Instruktor - Marcin uznał, że to ja lepiej znam ścianę i się nie odzywał. W ten sposób pokonaliśmy okolice Drogi Korosadowicza dziwując się brakiem śladów ludzkiej bytności. Przy okazji zwiedziliśmy wiszącą łąkę aż żółtą od łanów kozłowców. Ale na sam wierzchołek nie poszliśmy. Bo to nie tędy miało być. Obiecaliśmy sobie, że ponowimy próbę. Nie było to jednak takie proste, bo kursanci Marcina nie dawali się zmęczyć, więc był zajęty.
14 sierpnia około godziny 22.40 nad Szałasiskami przeleciał BOLID! Mieliśmy się gapić na obfite o tej porze Perseidy i zgłaszać niewypowiedziane zbożne życzenia. Przygotowałem właśnie odpowiednie życzenie, kiedy przestrzeń między chatką a Relaxami pokonało nieśpiesznie coś olbrzymiego, świecąc i pozostawiając za sobą świetlistą smugę na pół nieba. Wśród obserwatorów dało się słyszeć niskie, przeciągłe „Uuuaaaaaa”. Jeśli Obiekt „przyjmował życzenia” to ludzkość czekają świetlane czasy (zarówno w życiu osobistym jak i zawodowym).
Niedzielę 16 sierpnia spędzam na ścieżkach w górnych partiach urwiska Kazalnicy. Widzę oba stawy, ale tam, gdzie jestem nie dochodzi znad nich żaden rozgwar i trwa niemal dotykalna cisza, w której można być sam na sam… Może tak właśnie ma wyglądać pożegnanie z Zerwą.
Wieczorem okazuje się, że „to” będzie jutro. Z tym, że na popołudnie zapowiadane są akurat bardzo gwałtowne burze. Na wspólną z nami wycieczkę daje się namówić Jasiek. Dzięki temu Marcin będzie już miał, jak przystoi dwóch „kursantów”. Szkoda, że nie ma z nami Tetryka Młodszego, który na głębokich nizinach zapracuje się chyba na Amen.
I mamy już 17 sierpnia. Zanim zapanowała powszechna moda na schematyczne rysunki dróg wspinaczkowych używano opisów słownych. Brzmiało to mniej więcej tak:
Z ostatniego zakosu zielonego szlaku przed Bandziochem, w lewo trawiastym zachodem lekko wznosząc się do kępy kosówki. Tu właściwe wejście w ścianę (nieco wyżej srebrzysty hak). Stąd do biegnącej z odchyleniem w lewo załupy z lustrem tektonicznym (stare haki) i nią (III) do końca (50m). Ukośnie przez depresję Korosadowicza (II) na poziomy trawiasty zachód (35). Nim do końca w lewo (50) i dalej ukośnie (II-III) do Nyży ze Świeczką na Drodze Łapińskiego i Paszuchy (60). Dalej przez płytę do załupki i nią (IV) skośnie w lewo do Górnego Komina (wiedzie nim droga Ł.-P.) przewijając się od razu za jego krawędź w lewo na trawiastą półkę (50). Płytami na lewo od komina wprost w górę (IV) pod Płytowy Próg (50) wspólnie z Drogą Momatiuka („starą”) i przez próg (III) wskos w lewo na Siodełko w Filarze Kazalnicy (50).
Okazuje się w międzyczasie, że określenie „po południu” obowiązuje już od godziny 12:01. Niestety. Nasłuchując zbliżających się grzmotów podpieramy wzrokiem naszego Instruktora, kiedy startuje w ostatnie trudności. Zanim dotrze pod Płytowy Próg gromobicie, gradobicie i ulewa rozkręcą się na całego. Oddaję nas w opiekę Matce Bożej i ruszam za Jaśkiem nurkującym już nade mną. Nigdy nie rozumiałem canyoningu (czyli przebywania w rwących strugach przepływających przez wąwozy), ani nie chciałem go uprawiać. I na co mi na koniec przyszło? Windując się pod prąd potoku przypomniało mi się, że właśnie w podobnych „okolicznościach przyrody” zrezygnował z uprawiania taternictwa mój Ojciec. Nie wiem jakim cudem, wynurzam się jednak z nurtu i dołączam do dygocących kompanów. Szczęściem, że zimna kąpiel korzonków nie „ścięła” żadnego z nas w pomnikowej pozie. Trzęsąc się prowadzimy ożywione życie towarzyskie. Cieszymy się jak dzieci, że nie jesteśmy w Górnym Kominie. Swoją drogą, gdybyśmy chcieli stąd wytrawersować, to na przeszkodzie stanęłyby wodospady. Pożywimy się i ubieramy. Foliowa peleryna założona na mokre ubranie nie przeszkadza działaniom „zimnego okładu”. Mija czas…
Kazalnicy Mięguszowieckiej
Ale prośby zostają wysłuchane! Deszcz ustaje, burza odchodzi. I wygląda nawet słońce. Tyle, że akurat jesteśmy w cieniu. Jeszcze tylko przez strumyki płytowego progu i jesteśmy na Siodełku Filara. Teraz plan działania jest prosty. Wysyłamy do przodu Marcina (skoro „ma papiery”) i sztywno się asekurując (próby rozweselenia Jaśka też wychodzą mi raczej sztywno) ruszamy pod Świecznik (70).Trawersujemy przez śliskie trawy Sanktuarium do omszałej rynienki (70). Znowu pada. Rynienką łatwo i przez pozornie groźny z wyglądu kominek (I-II) do trawiastego leja, na przełęcz między Turnicami (100). No i, jak należy, na szczyt.
Głaszcze nas lodowaty wiatr, pada deszcz. Jest godzina 17.00. Tak to dla przyjemności, choć nie bez przygód, przeszliśmy przez ścianę Kazalnicy „prawie po trawie”. W ruch idą telefony komórkowe i uspokajające SMSy. Jasiek spieszy do Marty. Marcin na imieniny do Anity. Ja nie spieszę, bo imieniny Brata są w Kanadzie, a Dobrusia w tym roku nie dojechała na Szałasiska.
Gdybyśmy wystartowali nieco wcześniej… Nie zaskoczyłaby nas zimna kąpiel w niedogodnym miejscu. Może to kolejne pożegnanie z Zerwą mogło być cieplejsze. Może. Tylko czy znalazłbym wówczas w swoim „zadowoleniu” chociaż trochę zziębniętej radości?
* * *
Jeszcze kilka godzin „raju” nad Ciężkim Stawem. I już szałas-stajenka na Rusinowej Polanie.
- Hej! - wołam na powitanie. - Heej Gniady. A że witojcie!
Nowy mieszkaniec stajni wychyla łeb i patrzy na mnie dziwnie spłoszony. Jakby nikt jeszcze nie przemówił do niego ludzkim głosem. Odwraca i opuszcza łeb. Słyszę głośne siorbanie, chłeptanie, cmoktanie. No, Siwy, a to ci masz następcę. Jakby słysząc moje myśli Gniady wysuwa łeb przez szparę pod dachem, a z pyska ulewa mu się część tego, co chłeptał.
- Trochę kultury! - mruczę pod nosem. Zapomniałem życzyć „smacznego”.
Ruszam na Wiktorówki. Wpis z księgi pamiątkowej Sanktuarium z 21 sierpnia 2009 roku: „Przyjmij Królowo Tatr ten psalm znad przepaści…”
Epilog
Wygląda na to, że inni też lubią się żegnać. Oto SMS z 26 sierpnia 2009, z godziny 12.39, pewnego samotnego wspinacza:
ZsiodelkaWfilarze”prawiepotrawie”:-)Hej!
Ale dość już tych żenujących kawałków, rzewnych westchnień i pożegnań. Świetnie podsumowała sprawę zaprzyjaźniona (a mimo to szczera) Muriel: – Nie pożegnałeś się z urwiskiem, bo ono jest w tobie!
Wiosną tego roku nie wiedziałem czy zobaczę góry. Kiedykolwiek. Więc to „bonus”. Sezon darowany. I jak tu nie wierzyć w cuda i nie być wdzięcznym?
Rozwiązanie zagadki
Na zdjęciu podpisanym "Mnich w porannym słońcu. Coś się nie zgadza?" wszystko się zgadza! Mnich wcale nie stanął na głowie... znaczy na kapturze!
Rozwiązaniem zagadki jest poniższe zdjęcie, a w szczególności jego dolny, słabo oświetlony fragment.
Debiut online: 2007-02-15
Copyright © Jan Hobrzański 2007–2024 •