KAMIEŃ
Niektóre słowa potrafią zatrzymywać. Na przykład „kamień”. Mnie zatrzymała ostatnio nagła świadomość, jak wiele czasu poświęciłem kamieniom! Na ile z nich, tych kamieni, próbowałem się wgrajdać, na ile wdrapać… Z dzieciństwa zapamiętałem pełen dziur kamień na Hali Strążyskiej. Co z tego wynikło - coś dobrego czy rozsądnego? Z lekka powątpiewam. Nie mam też przekonania (graniczącego z pewnością), że sukcesy we wdrapywaniu się na kamienie – lub cokolwiek innego – specjalnie kształcą. Bo też, czy niepowodzenia kształcą mniej?
Chyba bardziej pamiętam liczne własne potknięcia. Najlepiej zaś… klęski. Swoją drogą, cóż skuteczniej może spowodować potknięcie niż kamień. Już Kainowi kamień źle się przysłużył. I chyba od tamtej pory wszedł między ludzi. Próbowali nawet dorabiać do tego filozofię.
Mnie kamień (choćby i filozoficzny) jako byt doskonały nie przekonuje. – Jednak powala! – Z tatrzańskich wędrówek 2012 roku wynoszę wrażenie, że kamienie to byty tyleż zagadkowe, co podstępne. Zwłaszcza te ukryte w wysokiej trawie doprowadzały mnie do irytacji. I upadków. Nikłym powodem do satysfakcji może być to, że nawet w swych upadkach jakoś nie skłaniałem się ku lewicy.
Skłonności zwykle dzielimy na korzystne lub nie. Wdeptujemy przy tym na teren ocen. To niebezpieczne terytorium. Przypominam tu sobie pewne traumatyczne doświadczenie sprzed lat. Zaraz jak tylko moja Córka nauczyła się pisać, założyła „DZIEŃCZEK”. DZIEŃCZEK zawierał nazwę ocenianego obiektu (MAMA, TATA), jak również wyszczególnione rubryki ocen, następujące mianowicie: – „z miłosici” – „z cierpliwosici” – „odpowiadanie tonem”. Córcia wystawiała nam oceny w zakresie od 1 do 6. Wolę nie sięgać pamięcią zbyt odważnie. Powiem za siebie: zdarzały się potknięcia. I tyle. A co do Mamy… Czy wypada mi wrzucać do cudzego ogródka kamyki, o które sam się potykałem?
Zapewne każdy mniej lub bardziej „sobie rzepkę skrobie”. Szuka swej drogi. I sensu. Swoistego „kamienia filozoficznego”. Potykanie się z własnymi problemami to codzienność. Mnie trudno pogodzić się z tym, że są ci, którzy nie rozumieją, że nie rozumieją. – Ale czy jestem w tym odosobniony? Kiedyś, dawno temu jakiś wiersz zacząłem od słów:
Cóż z tego
że nie jesteśmy mądrzy
skoro głupota
nie ceni uczciwości…
Teraz, kiedy wiem, że młody, piękny i bogaty już raczej nie będę – może za to choć biedny, ale przynajmniej… jaki?
Ta myśl nie chce mnie opuścić. Jak kamień, który utkwił w czole Goliata.
I znowu kamień… Po niemiecku to chyba „stein”? Sprawdzam w Internecie. W google.pl można znaleźć, że i owszem „stein” przekłada się na „stone” or „rock”, ale najbardziej „Stein” jest Edyta (!). Czyli Św. Teresa Benedykta od Krzyża…
„Nie przyjmujcie niczego za prawdę, co byłoby pozbawione miłości, ani nie przyjmujcie niczego za miłość, co byłoby pozbawione prawdy; jedno pozbawione drugiego staje się niszczącym kłamstwem.”
To jej myśl. Jest tak celna, jak trafienie między oczy.
– I jak mam odpowiedzieć? Czy „tonem”?!
Debiut online: 2007-02-15
Copyright © Jan Hobrzański 2007–2024 •